Powrót rock&roll'a

Czy to ptak? Czy to samolot? Czy to Robert Plant? Nie. To Greta Van Fleet. I nie, nie jest to kolejna Janis Joplin. To czterech chłopaków z amerykańskiej prowincji z czego trzech jest braćmi. Co ich wyróżnia? No więc wyróżnia to chyba złe słowo w tym przypadku, bo należałoby napisać, że wyróżnia ich podobieństwo, a to wygląda na oksymoron. Ale figury retoryczne to jedno, a życie drugie.

Dar i przekleństwo

Omawiany zespół, jak już wspomniałem, nazywa się Greta Van Fleet i nie jest, jakby się mogło z początku wydawać, jakimś cover band'em. Cover bandy nie dostają raczej Grammy za najlepszy rockowy album. Ale grupa dzieciaków z amerykańskiej wioski już tak. A podobieństwo, które ich wyróżnia, to głos wokalisty, który w pierwszym momencie można pomylić z głosem nie byle kogo, tylko samego Roberta Planta. Piszę można, ponieważ jak zwykle istnieje wielu ekspertów twierdzących, że podobieństwa nijak nie ma. Wylewają oni swoje politowania godne opinie w komentarzach na jutubie i w mediach społecznościowych. Dlatego też od początku trzeba podkreślić kilka faktów. Po pierwsze, złudzenie przy pierwszym odsłuchu jest spore i zaprzeczanie temu nie ma logicznych podstaw. Nie jestem ekspertem od śpiewu i emisji głosu, ale mam na tyle wprawne ucho, żeby wychwycić imitację pewnych charakterystycznych elementów stylu w jakim śpiewał wokalista Led Zeppelin (napisałem śpiewał ponieważ, nie oszukujmy się, pomimo iż nadal tworzy muzykę, jego głos nie osiąga już takiej skali jak w czasach świetności zespołu). Na ile jest to rzeczywiście świadoma imitacja nie jestem w stanie stwierdzić. Ale jeśli ma się takie możliwości, to grzech z nich nie skorzystać. Kolejnym faktem jest to, iż po pewnym czasie wokal Josh'a zaczyna się odbierać inaczej. Mózg słuchacza przyzwyczaja się i sprawia, że zaczynamy dostrzegać dużo więcej różnic.

Za wysokie progi?

Sięgając bezpośrednio po którąś z płyt londyńskich dinozaurów można się jedynie utwierdzić w przekonaniu, że jakiekolwiek głębsze porównywanie jest jednak trochę nie na miejscu. Moim zdaniem muzyka obu zespołów opiera się o zupełnie inne fundamenty a podobieństwo jest jedynie powierzchowne i złudzenie to bardzo szybko przemija. Oglądając nagranie live można odnieść wrażenie, że Josh zbyt mocno eksploatuje swój głos, zbyt często przekracza granicę nieczystości, tak jakby jeszcze nie do końca nad nim zapanował, choć może to kwestia dobrej rozgrzewki. Nie zmienia to faktu, że dokładając do tego warstwę muzyczną porównywanie traci całkowicie sens. Inne czasy, inne możliwości, inne inspiracje, inny warsztat i mimo, że klimat rock'a lat 80tych atakuje prawdziwą lawiną, to nie wiem czy nie bliżej im pod tym względem do Aerosmith albo Guns'ów.

Smak sukcesu

Kiedy temat podrabiana słynnych londyńczyków nie mąci już człowiekowi w głowie, można wreszcie z czystym sumieniem wsłuchać się w muzykę młodych Amerykanów. I co można usłyszeć? Nie chce tu recenzować szczegółowo ani debiutanckiego albumu, ani też wydanych do tej pory EP'ek, toteż poprzestanę na stwierdzeniu, że według mnie to są naprawdę dobre kawałki. Kawał mięsistego, dobrze wysmażonego, oldschoolowego rocka zza oceanu. Bajecznie się ich słucha i ogląda. Pełno jest już w sieci memów, jutub wręcz zalany jest filmikami z reakcją najróżniejszych osób, słyszących po raz pierwszy Highway Tune czy When the Curtain Falls. Faktem jest, że wzbudzają oni skrajne emocje, a jak wiadomo to zawsze był jeden ze sposobów na szybkie zdobycie rozgłosu i popularności. Tegoroczni laureaci Grammy zasmakowali już sukcesu i na pewno mają jeszcze ogromny potencjał. Potencjał na długą i wspaniałą karierę lub też samounicestwienie poprzez zapomniane już trochę sex, drugs and rock&roll. W obu przypadkach jest to jednak potencjał na zostanie legendą.

Marcin


Obecnie leci

Robert Plant - Lullaby and... the Ceaseless Roar

Tak w ramach tematu tego posta sobie przypomniałem. Solowy album wokalisty Led Zeppelin wydany w 2014 roku, nagrany razem z zespołem Sensational Space Shifters (czadowa nazwa). Spokojna płyta w klimacie folk-rock'a z bogactwem różnych ciekawych brzmień. Głos dziadziusia Roberta jest już zupełnie inny, ale nadal wspaniały. Miękki, przyjemny, spokojny i w pewnym sensie kojący (trochę usypiający). Można znaleźć tu kilka ciekawych riffów oraz piękną, delikatną balladę A Stolen Kiss. Pamiętam, że raz mojemu starutkiemu już gramofonowi z przeciętną igłą udało się wynieść tą piosenkę na jakiś niezrozumiały dla mnie wyższy level i sprawić, że na moment zapomniałem o wszystkim innym.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jamiroquai - Tauron Arena Kraków - relacja

Ralph Kamiński "Młodość" - kosmiczne melodie

Teraz Polska (muzyka)